wtorek, 6 listopada 2012

~ Dziewczyna w kapeluszu ~ 1

*Maknae - najmłodszy członek zespołu.

Choć był środek lipca pogoda nie należała do ciepłych. Opady deszczu były dość częste, ale krótkie, dlatego postanowiłam ubrać czerwony płaszcz. Siedziałyśmy z Polą pod starym murkiem, na ławce w małym lasku w parku. Aktualnie przebywałyśmy w Korei Południowej, dokładniej, w jej stolicy. Nigdy nie byłyśmy za granicą, także nasz pierwszy lot samolotem na pewno będziemy wspominać długi czas. Ludzie, którzy przechodzili patrzyli się na nas dziwnie. Pewnie nie byli przyzwyczajeni to tak głośnego śmiechu Plamki. W każdym bądź razie mamy zamiar zwiedzić Seul. Potrzeba nam do tego przewodnika, bo w półtora miesiąca nie zdążymy wszystkiego ogarnąć. Odgarnęłam swoje brązowe włosy i wstałam ubierając czerwony płaszczyk na jasny, prawie biały sweterek. Była czternasta i choć wszystko wydawało się w normie to tak nie było. Właśnie, idąc przez boczną ścieżkę, uświadomiłam sobie, że tak naprawdę to za niedługo będę tutaj mogła wyjechać na stałe. Jedyną przeszkodą są rodzice, którzy raczej nie rozumieją tego, że nie jestem akceptowana w polskiej rzeczywistości, że mam tam wiele problemów. Odpowiedź ich jest jedna i standardowa : "Z nimi trzeba walczyć, a nie od nich uciekać". Owszem, tak jest, no ale myślę, że oni się o coś innego martwią. Ich córka wkracza w dorosłe życie, będą za nią tęsknić i nie chcą jej wypuścić. Ale przecież ja całe życie nie mogę być pod kluczem, czyż nie? Słowa taty są następujące "Dla mnie zawsze będziesz małą dziewczynką". Ja, Aurelia Rudzińska, powiem, że będę nią. Oczywiście, tylko duchem, zawsze coś tam z dziecka będę w sobie miała, ale ciałem już na pewno nie! Drugim powodem, dla którego nie mogę wyjechać, to Pola, a właściwie, to jej babcia. Nie obwiniam jej o to! Broń Boże! Chodzi tylko o to, że biedna staruszka, która wychowała moją przyjaciółkę, już nie ma na tyle siły by sama sobie poradzić. Dlaczego wszystko musi być takie skomplikowane? Ostatnio próbowałam zabrać się do gry na pianinie, ale moje lenistwo mi na to nie pozwoliło... Choć mam wiele chęci to zanika przez sobotnie lenistwo. Chciałabym jeszcze tyle rzeczy w swoim życiu zrobić, ale się nie da... Albo stoją na drodze pieniądze, wyrzuty sumienia, pewne osoby, mój wygląd, lenistwo lub uczucia. Wszystko miało być lepsze, a marzenia znikły. Osoba, która pomogła mi się zmusić do tego, co osiągnęłam teraz jest człowiek, który nawet nie ma o mnie pojęcia. To pewien gwiazdor, to słowo koszmarnie brzmi w jego obliczu. Wygląda jak pustka, jak ktoś, kto jest bez uczuć i kompletny egoista. On taki nie jest. Złudna nadzieja, że kiedyś będziemy razem narastała przez oglądanie jego uśmiechu na komputerze, te pełne, bladoróżowe usta, jego tańca - delikatnego, a zarówno męskiego. Jest inni niż faceci, których znam. Przynajmniej wydaje się taki w obliczu kamer. A jaki jest naprawdę? Tego chciałabym się przekonać.
Wierzę, że moje marzenia się spełnią. Muszę wierzyć, inaczej się poddam. Miłość wymaga walki, potem może być tylko lepiej.

Myślę, że dziś jest sobota. A co to oznacza? On, jeszcze raz on, Pola, piłka, niteczki pozwiązywane ze sobą i powieszone pomiędzy dwoma metalowymi słupami, mnóstwo pisaku i wysiłek fizyczny = siatkówka. Wszystko, byle tylko nie ona! Kocham koszykówkę oraz piłkę ręczną. Dlaczego moi przyjaciele mnie zmuszają? Dlaczego nie potrafię odmówić? Boję się? Kogo? Przyjaciół, którzy mnie wspierają w trudnych sytuacjach?

Nienawidziłam przebijać się przez tłumy ludzi lecz tym razem musiałam to zrobić. W końcu dotarłam do drzwi mieszkania, wyjęłam klucz z kieszeni i włożyłam go do zamka lekko przekręciłam, ale się zaciął. Jakiś dziwny chłopak wyszedł obok siebie usłyszałam jego ciche pożegnanie, a brzmiało ono "Wrócę niedługo babciu, trzymaj się dobrze!".
Głos był mi znajomy, odwróciłam się, ale jego już nie było.
Jakby chiche szepty dusz, znałam go, jestem praktycznie pewna, że to on.
Ale znikł. Teraz tylko został zapach męskich perfum, które uwielbiałam wąchać oraz dźwięk stóp uderzających o stopnie jakby grały na pianinie. Chwyciłam klamkę i weszłam do pokoju. Przede mną roztaczał się pięknie urządzony salon, uwielbiałam w nim przebywać.
Był jasny, przyjemny w swoim krótkim istnieniu. Puchate, śnieżne dywany, limonkowe ściany i piękny lampion stojący przy białym fotelu - mała część całego wyposażenia lecz pomimo niewielkich rozmiarów i nie bardzo urozmaiconych rzeczy, uwielbiałam ten kącik, był dla mnie schronieniem.
Ustąpiłam do swego małego pokoju i zgarnęłam laptopa na swoje kolana, nawet nie wiem kiedy wylądowałam na łóżku, zaczęłam pisać.

sobota, 16.07.2011 r.

[...] Cisza, nikogo nie ma... Jestem sama ze wszystkim... Ciemność pochłania cały mój świat, znajomych, rodzinę i ... mnie. Wszystko kręci się wokół niego. Dziś odwracając się do nieznajomego miałam nadzieję, że to ty. Gdybym tylko mogła zajrzeć w przyszłość. Byłaby taka sytuacja, że złapałbyś mnie za rękę? [...]

W tym momencie zadzwonił telefon, odbierając go dowiedziałam się, że mam się ubierać i iść na boisko. Wiedziałam kto to. Znów wysiłek fizyczny i ganianie po piasku mając całą spoconą koszulkę, tradycja. Choć nie było ciepło musiałam ubrać cienkie dresy, koszulkę na szelkach i jak najszybciej dotrzeć na miejsce pobytu moich znajomych. Tak też zrobiłam... Przebrałam swoje odzianie i nałożyłam na swoją głowę ulubiony kapelusz i granatową marynarkę.
Wychodząc zabrałam ciężką torbę, zamykając wrota znów usłyszałam głos. Tym razem odwróciłam się szybciej i nie wierzyłam w to, co zobaczyłam. Ze strachu zamknęłam oczy, bałam się spełnienia marzeń. To głupie, wiem. Chyba miałam zwidy.
Wbiłam wzrok w podłogę, powoli unosząc go widziałam buty, białe trampki, niebieskie, jasne, poszarpane jeansy, dokładniej rurki, na swoich biodrach miał luźno zawieszony brązowy pasek i do tego dobraną szarą tunikę w paski z angielskim napisem, na który nie zwróciłam zbytniej uwagi, na ramionach katanę, a jego szyję otaczał srebrny łańcuszek. Jego piękne, pełne usta na tle bladej twarzy, mały nos i piękne, okrągłe, lekko skośne oczy oraz brązowe rozmierzwione włosy.
To on, stał przede mną. Przetarłam je jeszcze raz.

Obudziłam się na ziemi, chyba zemdlałam. W dali stał TaeMin z telefonem, mówił adres. Zabrał mnie na ręce i stanął przed klatką. Mówiłam coś pod nosem, nawet sama nie wiem co.
Rozdzwonił się mój telefon, chciałam odebrać lecz wyprzedził mnie. Wyjął go z mojej prawej kieszeni i odebrał. Choć byłam pół przytomna słyszałam i rozumiałam każde słowo mojej przyjaciółki.

- Kto mówi? Aurelia, nie możliwe.
- Sorry, I can't speak in your language. (Przepraszam, nie mówię w twoim języku.)
- Who you are? What about Aurelia? (Kim jesteś? Co z Aurelią?)
- Aurelia, who is it? (Aurelia, kto to jest?)
- Aurelia is the owner of this mobile phone. (Aurelia jest właścicielką tego telefonu.)
- Oh, she now doesn't feel the best, will go to the hospital. (Oh, ona nie czuje się najlepiej, pojedzie do szpitala.)
- Who are you? (Kim jesteś?)
- Lee TaeMin.
- What?! Le Lee... Maknae*?! E... Ym... Hi? (Co?! Le Lee... Maknae?! E... Ym... Cześć?)
- Come and get it. She will be in the hospital in the center of Seoul. (Przyjedź i weź ją. Będzie w szpitalu w centrum Seul.)

Na tym zakończyła się rozmowa. Przynajmniej tyle usłyszałam.
Moja pamięć sięga do tego, jak obudziłam się na szpitalnym łóżku, sama, bez nikogo przy boku. Jedynie szafka, na której stał jakiś napój oraz kroplówka przypiętą do mojego nadgarstka.
Wszystko mi się zlewało w całość, potem odłączało, zamieniało się w ciemność i ta sytuacja powtarzała się cały czas. W końcu przed sobą zobaczyłam chyba pielęgniarkę, miała strzykawkę w ręce i tabletki.
Wbiła mi igłę w rękę, nawet nie wiem kiedy zdążyła to zrobić i nalała do małego, plastikowego kubeczka trochę wody i kazała połknąć leki, zrobiłam to, o co prosiła.
Do sali wpadła Pola i zaczęła zachowywać się nienormalnie, personelu już nie było.
Robiła dziwaczne miny, uśmiechała się bez powodu i ogólnie jej ciało wyglądało jakby przed chwilą spożyło dużą dawkę alkoholu.
Ale tak nie było. Lekarz wszedł, zabrał stamtąd ową blondynkę.
Przy moim łożu natomiast zamiast niej usiadł JoonIn, ten, z którym miałam grać na boisku.
Dialog toczył się sam. Aż nagle się urwał... Siedzieliśmy w ciszy nic nie mówiąc.

W progu stanął ten sam Koreańczyk, który zabrał mnie spod drzwi, popatrzył na nas dziwnie.

- Nie przeszkadzam? - odrzekł jakby zakłopotany.



Nad zdjęciem się trochę pomęczyłam. Zanim znalazłam odpowiednie zdjęcie do tego rozdziału, program internetowy bez ściągania, bo czasu na takie rzeczy nie miałam, obrobiłam je, by pomalować sam kapelusz, dodać napisy jeszcze jak się na pixlr nie znałam.
Dużo czasu minęło także przy pisaniu. Miałam mało czasu w tygodniu i w ogóle (zawdzięczam to szkole!). Jutro z chemii zdajemy pierwiastki. Oj, okropne.
Mam nadzieję, że będziecie trzymać kciuki!
(U naszej pani masz albo piątkę, albo jedynkę...)